sobota, 30 maja 2015

-77d. Uroki stanu wolnego...

... wyglądają między innymi tak:

Omnomnomnomnom...

Dla osób niepewnych, co przedstawia to zdjęcie: otóż jest to mojej roboty chili con carne z kaszą jaglaną (poddane, jak to zwykle bywa, lekkim przeróbkom w stosunku do przepisu, bo czegoś tam zapomniałam kupić, za to w domu było coś innego) - pychota!

Zaraz, zaraz, ale co to ma wspólnego ze stanem wolnym? Śpieszę wyjaśnić.
Otóż znakomite to danie, jak zresztą chyba większość dań meksykańskich, ma w swoim absoutnie podstawowym składzie dwa (o zgrozo!) składniki zakazane, czyli takie, których ukochany Mąż mój przyszły nie jada (w sumie... nie chodzi o chili ani o mięso, więc może w nie aż tak podstawowym, ale wciąż są to składniki dość kluczowe). Korzystam zatem z możliwości, żeby czasem egoistycznie nagotować tylko pod siebie.
Drugim niewątpliwym urokiem stanu wolnego jest to, że szamania z porcji trochę mniejszej niż w przepisie miałam na dwa dni (a jadłam sporo, bo dobre) i jeszcze mogłam współlokatorkę poczęstować :)

A jak już przy kulinariach jesteśmy, to jeszcze pochwalę się swoim niedawno odkrytym patentem śniadaniowym. W sumie nic bardzo odkrywczego, ale żywię się tak piero od paru poranków i jestem zachwycona:

płatki owsiane namoczone w wodzie + banan + ew. jakiś inny owoc + cynamon + jogurt/kefir => blender =>
Tadaam! Dzisiaj z truskawkami.
Pyszne, sycące, ani grama cukru - i to akurat jest zwyczaj, który chciałabym zachować także poza stanem wolnym, a może i Miłego przekonać? Zakazanych składników brak, więc kto wie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz