wtorek, 22 października 2013

Ostatni dzień wakacji...

... był wbrew pozorom w zeszłą sobotę. A to za sprawą paru osób (przedstawionych  tu w odwróconej kolejności ukazywania się):

Po pierwsze, pana Ludwiga van Beethoveena, którego nikomu nie trzeba przedstawiać, a któremu jestem szczerze wdzięczna, w tym konkretnym przypadku za dziewiątą symfonię (za pośrednictwem której to symfonii pan Ludwig się ukazał - nie, bezpośredniego kontaktu ze śp. kompozytorem nie doświadczyłam, wszystko ze mną w porządku, dziękuję bardzo).

Po drugie, pana Gustavo Dudamela, dyrygenta rodem z Wenezueli (zdaje się, że wszystkim wmawiałam, że z Argentyny, więc przepraszam, prostuję), pod którego batutą Filharmonicy Wiedeńscy, oczywiście wraz z chórem i solistami, NADZWYCZAJNIE (i użycie wielkich liter nie jet tu ani na jotę przesadzone) wykonali rzeczoną symfonię, a który zasługuje na uhonorowanie chociażby przez zamieszczenie filmiku - akurat niebeethovenowskiego, choć sa i takie. Patrzcie i klękajcie, narody!
http://www.youtube.com/watch?v=Eo1KHr-b-CA
Ciekawostka nr 1: Bilet do Konzerthausu "Gilt als Fahrschein" w dniu koncertu. Przekonaliśmy się o tym już po skasowaniu całodniowych biletów. Cóż, przynajmniej to nie Londyn...

Po trzecie, Matuša, który ugościł nas w Bratysławie - neviem ci to citas, ale ďakujeme, bolo uplne super sa stretnut'. My written Slovak is not half as good as I'd wish it to be... Anyway, it was great to meet you after all these years, although just for such a short while. Thanks for helping out :)
Ciekawostka nr 2: Podróż z Wiednia do Bratysławy zajmuje godzinę. Podróż z Bratysławy do Wiednia tyleż samo; jest to dużo bardziej polecany kierunek.

Po czwarte, miłego pana konduktora w kuszetce do Wiednia (i z powrotem), z którym prawie zdążyliśmy się zaprzyjaźnić po wymianie około sześciu zdań.

Po piąte wreszcie, za sprawą mojego Jedynego, który namówił mnie na ten szalony jednodniowy melomański wypad do Wiednia (i okolic). Warto było - dziękuję!

A teraz - koniec wakacji! Przede mną pracowity rok, trzeba napisać drugi licencjat i zrobić co najmniej poważną przymiarkę do magisterki. Specjalizacja z tłumaczeń ustnych zapowiada się ciekawie; pora wreszcie wkręcić się w tryb roboczo-naukowy, zadbać o odpowiednią porcję witamin oraz tlenu przeciwko jesiennej depresji i ruszać na podbój świata! ("To samo, co każdej nocy, Pinky..."). Czego i wszystkim czytającym tę notkę życzę.

Howgh.



PS. Wypada jeszcze zamieścić tu specjalną dedykację dla mojego Brata Rodzonego, który nie dalej jak cztery dni temu zapytał mnie, cytuję:

Jesteś pewna że chcesz skończyć działalność bloga takimi słowami jak skończyłaś?


Jakkolwiek wciąż uważam, że "Dziękuję bardzo" to dość kulturalny sposób pożegnania się z czytelnikami, cóż... I'm back :)