wtorek, 25 października 2011

Spotkałam Człowieka

Siedział w autobusie 102, przygotowującym się do odjazdu. Ubrany w zniszczone, ciemne ciuchy i wełnianą czapkę - nieśmiertelny znak firmowy bezdomnych. Obok niego leżał wyblakły szmaciany plecak, kiedyś zapewne w kolorze moro. Wokół unosił się mocny piwny odór.

Pierwsza zareagowała Panienka z Dobrego Domu. Po chwili wahania, czy aby na pewno jechać tym autobusem, obeszłam delikwenta szerokim łukiem i zajęłam miejsce za nim. Dobrze zrobiłam.

"Wracał z pola chłop z żytem, natknął się na bandytę. Rzekł bandyta: Pochwalony! -Na wieki wieków. -Dawaj plony! Chłop mówi: Wielki... BOŻE... A bandyta: Dawaj zboże! Dlaczego o tym mówię? Dlatego, że ostatnio zaobserwowałem różnorakie zjawiska, i to zarówno w państwie, jak i w Kościele. Ale to mnie nie obchodzi, bo ja idę na piwo i to jest właśnie piękne."*

Do głosu doszedł Niespełniony Literat. Co za gratka! Prawdziwy uliczny filozof: ta płynność mowy, pogoda ducha, szczere wynurzenia! Nic, tylko przelać na papier. Z lekkimi wyrzutami sumienia (prawa autorskie...), po tajniacku uruchomiłam dyktafon w telefonie**.

"Jadę dzisiaj do Poznania do Ewy - wyobraźcie sobie, kobieta powiedziała mi: ty możesz do mnie, Andrzej, przyjść na parę dni, wykąpać się - bo wiecie, ja bezdomny jestem, dwadzieścia jeden lat na ulicy! To jadę dzisiaj do niej, i się pytam: czemu ty, kobieto, jesteś taka dobra dla mnie, kiedy ja cię oszukuję? Kradnę twoje uczucia? Bo to w pewnym sensie jest kradzież uczuć, jak ją przytulę i powiem: Ewuś, ja cię kocham, a wcale tak nie myślę. Chłopaki, nigdy się nie żeńcie! Bo kobiety to są naj... piękniejsze na świecie, przepraszam panie bardzo."

Cudownie! Toż to prawdziwy monodram na żywo! A może... - odezwał się Niedowiarek-Dekonspirator - Może to rzeczywiście monodram? Jakiś aktor ekscentryk wypróbowuje swoją rolę na przypadkowej publiczności... Może to jedno wielkie fałszerstwo?

"Panie, wyłącz pan radio, bo chcę przez pogadać" - nowy pazażer, wygolona głowa, garnitur, komórka przy uchu.
"Ale ja nie mam radia... A pan, proszę pana, myli komunikację międzyludzką i komunikację ze sobą. Ale ja już jadę tylko jeden przystanek: Do piekła!
Ja tak sobie czasem myślę: gdybym zadzwonił do Świętego Piotra i spytał go: wpuścisz ty mnie? A on na to: Zastanowię się. Ale ja bym mu powiedział: A w czym ty jesteś lepszy ode mnie? Przecież też grzeszyłeś tu, na ziemi..."

Niespełniony Literat piał w duecie z Podekscytowanym Pseudointeligentem: oto Człowiek! Prawdziwy, barwny, z krwi i kości, choć bez grosza przy duszy. Taki współczesny Diogenes. A może Epikur? Przecież nie Sokrates...

A może to jednak tylko aktor, nie dawał za wygraną Niedowiarek.

"No dobrze, ja wysiadam. Idę sobie dwa piwa kupić. Mówił do was Andrzej, bezdomny, dwadzieścia jeden lat na ulicy! Życzę powodzenia. Wysiadam i już mnie nigdy w życiu nie spotkacie!"

Miałam ochotę wybiec z nim, postawić mu piwo i powiedzieć "Mów pan dalej!" Ale przecież nie będę utwierdzać alkoholika w nałogu, zastrzegła Panienka z Dobrego Domu. Ani chodzić na piwo z bezdomnymi o dwudziestej drugiej - dodał Zdrowy Rozsądek, jako ostatni włączając się w wewnętrzną dyskusję.

Mniejsza o pana Andrzeja. Chyba spotkałam w tym autobusie siebie...




*Fragmenty wypowiedzi pana Andrzeja cytowane z pamięci.
**To kilkuminutowe nagranie uważam za bezcenne trofeum. Żeby zapytać pana Andrzeja o zgodę na wykorzystanie, Panience z Dobrego Domu odwagi nie starczyło, więc rozpowszechniać go nie zamierzam...

niedziela, 2 października 2011

Słowo, którego nie cierpię

Dopiero co wróciłam z obozu integracyjnego mojego cudownego (oby) Drugiego Kierunku. Czy czuję się zintegrowana? Nieprzesadnie, choć kilka znajomych twarzy na roku to zawsze lepszy start niż zupełnie obce środowisko. 
Słowem-kluczem samego obozu było modne słówko niewiadomego pochodzenia, niepomiernie działające mi na nerwy. 
Melanż. 

Pewnie przesadzam. Pewnie mój stosunek do słów jest zbyt emocjonalny. Nic nie poradzę na to, że na dźwięk tego wyrazu skacze mi ciśnienie. Pobrzmiewa w nim zblazowana (bez urazy) Warszawka, pretensjonalny pseudoluz, "och, my jesteśmy tacy supercool, a reszta to zamuły". Cóż, nigdy nie będę należeć do melanżowej ekipy. Chyba nawet bym nie chciała. Wszechobecność słowa na M była prawdopodobnie jednym z głównych powodów (tuż obok "niespodzianki" w postaci gostka w stringach tańczącego na stole...), dla których obóz w Sielpi był, oględnie mówiąc, nie do końca moją bajką.

Oczywiście, były też plusy. Świetna ekipa w pokoju (jak zwykle mi się poszczęściło), z którą można było i trochę odciąć się od wszechobecnego m..., i chwilami bezboleśnie w niego wtopić - dzięki, dziewczyny!. Kadra, która chociaż przyjechała tam głównie pobawić się z własnymi znajomymi, zorganizowała nam grę symulacyjną, wspólne karaoke, a nawet zadbała  o "ochrzczenie" pierwszaków za pomocą gustownej panierki z jajka, mąki i trocin, śledzi w zalewie, kisielu lanego na plecy i innych równie przyjemnych substancji. Piękna,słoneczna pogoda, która nie opuszczała nas aż do ostatniego dnia. Tak więc czas nie do końca stracony.

Jednocześnie bardzo dziękuję Samorządowi ILS, dzięki któremu wiem, jak powinny wyglądać obozy integracyjne i dlaczego ten nie powinien wyglądać tak jak wyglądał...


Tak oto kończę kolejne wakacje pełne wrażeń. W krainę wspomnień odchodzą tatrzańskie szlaki, piękna i ważna wędrówka do Santiago, głośna madrycka fiesta (podobno) religijna, pełna nowych wrażeń i cudownie spontaniczna, choć zbyt krótka wycieczka do Anglii. Pozostaje wiele obiecujących nowych przyjaźni, te trwające - wzmocnione, niektóre dawne - odnowione. 

A teraz - jak mawiają Anglosasi - back to the grind... Nareszcie.



Czy jestem pracoholikiem?

niedziela, 31 lipca 2011

Zaczynamy...

Po raz kolejny próbuję w jakiś sposób utrwalić momenty własnego życia. Po raz kolejny łudzę się, że będę cokolwiek pisać regularnie. Wojna wypowiedziana wrodzonemu brakowi systematyczności? Być może, choć pewnie mniej mijającym się z prawdą określeniem byłoby "folgowanie uzależnieniu od Internetu". Ewentualnie "niezbyt wyrafinowania forma prokrastynacji" (brrr, ohydna kalka z angielskiego...). Krótko a dobitnie: strata czasu...
Dlaczego więc zaczynam? Pewnie dlatego, że jestem po trosze ekshibicjonistką. W erze portalu społecznościowego na "f", niemal każdy jest. Ale specyfika Twarzoksięgi nie sprzyja indywidualizmowi. Blog przynajmniej pozornie będzie trochę mniej "publiczny", trochę bardziej "mój"... O ile nie skończy się na trzech wpisach na krzyż, jak zwykle.

Ten blog ma być impresjonistycznym miniraportem z tego, co robię w międzyczasie. W międzyczasie pomiędzy...? Oto jest pytanie. Czasami odnoszę wrażenie, że całe życie składa się z międzyczasów pomiędzy międzyczasami. Zwischenzeiten inzwischen. Meanwhile meantimes... Nieważne. Po prostu w międzyczasie.

W międzyczasie śpiewam w chórze, uczę się różnych śmiesznych języków, wyładowuję się kulinarnie na akademikowej kuchence czytam (wciąż za mało...), obserwuję otoczenie i marnuję czas. Dziwnym trafem, to ostatnie zajęcie wydaje się pochłaniać najwięcej. O, zapomniałabym, jeszcze w międzyczasie studiuję, od października nawet na dwóch kierunkach (w co ja się pakuję?!). Międzyczas musi być bardzo rozciągliwy...

Ktoś doczytał aż do tego momentu? Jestem pełna podziwu. Ten post jest zapewne najdłuższym w historii tego bloga... Następne będą zawierały refleksje na temat życia studenta, życia w akademiku i życia w ogóle, pomysły, opisy eksperymentów kulinarnych, wprawkowe teksty w różnych językach itd. itp. W dwóch słowach: silva rerum.

"Ty, który wchodzisz, ż..." ...yczę Ci przyjemnej lektury :)