W
piątkowe popołudnie przed bramą kampusu UW uskuteczniano kampanię
antyaborcyjną. Silna grupa pod wezwaniem - w żółtych koszulkach - zbierała wśród przechodniów podpisy (zapewne pod jakąś
petycją), podczas gdy dwóch mężczyzn - w koszulkach, dla odmiany, czarnych - trzymało wielki, dwustronny transparent z rozdzierającym
napisem "Aborterzy mordują dzieci z zespołem Downa. Ratujcie
nas!" Pod spodem zdjęcie takiego właśnie dziecka w wieku lat
kilku oraz drugiego, które miało mniej szczęścia i zostało
zabite w dwudziestym czwartym tygodniu od poczęcia.
Muszę
przyznać, że butelka z napojem gwałtownie oderwała się od moich
ust. I to bynajmniej nie dlatego, że jestem wstrętnym zwolennikiem
aborcji i ruszyło mnie sumienie. Mam dość poważny stosunek do
nakazu "Nie zabijaj", a jeśli ktoś ma inny, to naprawdę
nie sądzę, by atakowanie go turpistycznymi obrazkami mogło to
zmienić.
Bo
ja, przy całej swojej przychylności dla sprawy, poczułam się
zaatakowana.
Petycji
nie podpisałam.