niedziela, 31 lipca 2011

Zaczynamy...

Po raz kolejny próbuję w jakiś sposób utrwalić momenty własnego życia. Po raz kolejny łudzę się, że będę cokolwiek pisać regularnie. Wojna wypowiedziana wrodzonemu brakowi systematyczności? Być może, choć pewnie mniej mijającym się z prawdą określeniem byłoby "folgowanie uzależnieniu od Internetu". Ewentualnie "niezbyt wyrafinowania forma prokrastynacji" (brrr, ohydna kalka z angielskiego...). Krótko a dobitnie: strata czasu...
Dlaczego więc zaczynam? Pewnie dlatego, że jestem po trosze ekshibicjonistką. W erze portalu społecznościowego na "f", niemal każdy jest. Ale specyfika Twarzoksięgi nie sprzyja indywidualizmowi. Blog przynajmniej pozornie będzie trochę mniej "publiczny", trochę bardziej "mój"... O ile nie skończy się na trzech wpisach na krzyż, jak zwykle.

Ten blog ma być impresjonistycznym miniraportem z tego, co robię w międzyczasie. W międzyczasie pomiędzy...? Oto jest pytanie. Czasami odnoszę wrażenie, że całe życie składa się z międzyczasów pomiędzy międzyczasami. Zwischenzeiten inzwischen. Meanwhile meantimes... Nieważne. Po prostu w międzyczasie.

W międzyczasie śpiewam w chórze, uczę się różnych śmiesznych języków, wyładowuję się kulinarnie na akademikowej kuchence czytam (wciąż za mało...), obserwuję otoczenie i marnuję czas. Dziwnym trafem, to ostatnie zajęcie wydaje się pochłaniać najwięcej. O, zapomniałabym, jeszcze w międzyczasie studiuję, od października nawet na dwóch kierunkach (w co ja się pakuję?!). Międzyczas musi być bardzo rozciągliwy...

Ktoś doczytał aż do tego momentu? Jestem pełna podziwu. Ten post jest zapewne najdłuższym w historii tego bloga... Następne będą zawierały refleksje na temat życia studenta, życia w akademiku i życia w ogóle, pomysły, opisy eksperymentów kulinarnych, wprawkowe teksty w różnych językach itd. itp. W dwóch słowach: silva rerum.

"Ty, który wchodzisz, ż..." ...yczę Ci przyjemnej lektury :)