niedziela, 25 listopada 2012

Atlas wszystkiego

Duch walki o międzyczas zaprowadził mnie ostatnimi czasy do kina na najnowszy film Toma Tykwera i braci Wachowskich. Sto siedemdziesiąt minut wpatrywania się w migający ekran to dużo. Czy było warto? Zdecydowanie tak. Czy polecam? To juz trudniejsze pytanie.


Towarzystwo Specjalisty od Teorii Wszystkiego, stanowiące walor samo w sobie, tu okazało się zaskakująco adekwatne - bowiem Tykwer i bracia Wachowscy najwyraźniej postawili sobie za punkt honoru zrobienie Filmu o Wszystkim. Stworzenie wyczerpującej listy elementów tego dzieła wydaje się zadaniem jeśli nie niemożliwym, to co najmniej karkołomnym. 

Mamy tu homoseksualny romans. Mamy dziennikarkę wpadającą na trop grubego przekrętu. Mamy młodego prawnika wśród okrucieństw kolonializmu. Londyńskie typy spod ciemnej gwiazdy. Buntowników przeciwko systemowi w postapokaliptycznym świecie. Przyjaźń. Okrucieństwo. Zagmatwane losy młodego i utalentowanego kompozytora. Wioskę walczącą o przetrwanie w dzikim, pełnym duchów i krwiożerczych wrogich plemion lesie. Zakazaną miłość bohaterów z różnych klas społecznych. Emerytów spiskujących przeciwko terrorowi w domu starców. Bystrego nastolatka, który w kluczowym momencie podsuwa rozwiązanie problemu. Rdzennych Brytyjczyków z nienagannym akcentem. Sceny łóżkowe, a jakże. Meksykańskich imigrantów. Efekty specjalne. Dalekomorską podróż z przygodami. Pokonującą wszelkie przeszkody miłość ojca do córki. Zdradę małżeńską. Morderstwa. samobójstwa. Rzezie. Strzelaniny. Szkockich kibiców po przegranym meczu z Anglią. Wymyślne technologie przyszłości. Film w filmie. Zaginiony pamiętnik. Oszukańczą "religię". Tajemniczy i niebezpieczny raport. Pościgi samochodowe. Krytyków literackich zrzucanych z balkonu. Bombę w samolocie. Spełniające się proroctwa. Mogłabym tak jeszcze długo. Wszystko w uroczej metafizycznej otoczce, jakiej nie powstydziłby się sam Mistrz Coelho, zasadzającej się głównie na tym, że "nasze istnienie jest takie, jakie jest w oczach innych".

Żeby była jasność: naprawdę świetnie się bawiłam. Film dostarcza całej góry wrażeń i skrajnych emocji. Katharsis? Może za duże słowo, ale zdecydowanie dobra, niezbyt wymagająca rozrywka ze świetną kompozycją. Po podrzynaniu gardeł - genialne sceny komediowe. Potem, dla równowagi, piękno dziewiczych krajobrazów, lekko zmącone pojawieniem się złowieszczego ducha kusiciela. Absolutnym arcydziełem są przejścia ujęć, zdumiewająco płynnie przenoszące widza o dziesięciolecia, czy nawet stulecia, to w przód, to wstecz. Muzyka - przyjemna, ale bez wielkich objawień, choć jest jednym z motywów przewodnich filmu. Jeśli przyjąć założenie, że dobra muzyka filmowa to taka, której się nie zauważa, to ta jest na ogół dobra.

Krótko mówiąc, "Atlas chmur" to z pewnością film, w którym każdy znajdzie coś dla siebie. Zatem, wracając  do kłopotliwego pytania, czy polecam? Cóż, nie wszyscy lubią wszystko. Osoby miłujące pokój, konserwatywne i pruderyjne, jak pisząca te słowa, być może będą raz po raz odwracać wzrok od krwi lejącej się strumieniami czy podanej explicite erotyki. Innych mogą denerwować niby-metafizyczne frazesy czy konwencjonalny do bólu wątek kryminalny. Ja pójścia na superhipermegaprodukcję braci Wachowskich (z Tomem Tykwerem pospołu) nie żałuję. Wszystkim pozostałym dobrze radzę - 


 - róbcie , co chcecie.

wtorek, 20 listopada 2012

Obwieszczenie

Ostatnimi czasy, jak widać, nie miewam nastroju do dzielenia się głębszymi refleksjami z ogółem, a i z (między)czasem bywa, żeby nie powiedzieć jest, ciężko... Dziś będzie zatem krótko i zwięźle.

20 XI 2012 zostałam dziewczyną doktora.

Ot, tyle. :)