Nie lubię deklaracji politycznych.
Tymczasem wobec ostatnich burzliwych wydarzeń mam wrażenie, że czegokolwiek bym nie zrobiła, takową będzie. Nie zastrajkuję - wyjdzie że jestem za tymi, co chcą ustawowo zmusić kobiety do heroizmu i karać je za coś, co w wielu przypadkach i tak jest wielką osobistą tragedią. Krzyki o holocauście, epatowanie zdjęciami rozszarpanych płodów, odsądzanie od czci i wiary. Zastrajkuję - i oto nagle jestem po jednej stronie barykady z tymi, którzy twierdzą, że zlepek komórek nie ma żadnych praw. Krzyki o tym, jak to to, co zrobić z ciążą, jest wyłącznie sprawą kobiety, wizerunki macic pokazujących obsceniczny gest, psioczenie na zły Kościół i paskudną instytucję religii w ogóle.
Czuję, że brak mi odwagi cywilnej, żeby otwarcie zaprotestować przeciwko stanowisku jednej strony, tak samo jak brak mi jej, żeby głośno i zdecydowanie odciąć się od drugiej (do pisania odwagi cywilnej potrzeba jakoś mniej).
A sprawa jest przecież tak delikatna, jak dziecko rozwijające się w łonie kobiety.
Moją patronką z bierzmowania (wybraną w pięknych gimnazjalnych czasach, kiedy świat wydawał się jakby bardziej czarno-biały) jest św. Gianna Beretta-Molla. Matka, która poświęciła swoje życie dla nienarodzonego dziecka. Chciałabym wierzyć, że w chwili próby miałabym tyle odwagi i siły, co ona. Albo co ta dzielna kobieta, która podzieliła się swoją historią tutaj.
Uważam jednak, że taka decyzja ma sens i wartość, jeśli jest podjęta z miłości, a nie ze strachu przed złamaniem prawa, karą pozbawienia wolności czy dochodzeniem prokuratorskim.
Czy biorąc udział w tym proteście, nie sprzeniewierzam się temu, co moją patronkę wyniosło na ołtarze? Sądzę, że mimo wszystko nie, za to niewzięcie w nim udziału wskazywałoby na skrajną obojętność wobec prawa, które potencjalnie może być tragiczne w skutkach dla wielu osób. Z drugiej strony nie chcę być utożsamiana z tymi ruchami, które zaistniałe zamieszanie traktują jako pretekst do domagania się prawa do aborcji na życzenie.
Rozważając rzecz ostatnio, wpadłam na pomysł, jak zastrajkować po swojemu.
W najbliższy poniedziałek, zgodnie z wytycznymi strajku, nie pójdę do pracy. Nie pójdę też na te tłumne spędy, manifestacje, marsze, czy cokolwiek się w tym dniu odbywa.
Pójdę za to do stacji krwiodawstwa (spodziewam się gigantycznych, przeważająco żeńskich, kolejek - ale to przecież nie szkodzi) - bo musi z tego strajku wyniknąć coś dobrego. Pójdę do kościoła na mszę (być może do św. Patryka, gdzie znajdują się relikwie św. Gianny?) - bo przedmiot tego strajku dotyka problemów, które nieraz są ponad ludzkie siły. Będę modlić się za kobiety w ciąży, zwłaszcza te w trudnych sytuacjach - o siłę i odwagę oraz o wsparcie, którego potrzebują. I za ich dzieci. Za naszych rządzących i za wszystkie strony tego sporu - sporu, którego powinno nie być, tak samo jak nie powinno być gwałtów, chorób i dylematów, w których jedno ludzkie życie można ocalić tylko kosztem drugiego (cóż - Ewa w raju potomstwa się nie doczekała).
Może wśród czytających ten wpis jest więcej osób myślących podobnie, które poczują się zainspirowane. Może nie. Chyba napisałam go przede wszystkim dla siebie.